Mało ostatnio mam czasu, żeby tutaj zaglądać. Tak naprawdę brakuje mi czasu na wiele rzeczy, wymienić wśród nich muszę wizytę u kosmetyczki, kilka minut na solarium, bo o wypadzie nad jezioro nie mam już wcale co marzyć, a o wypadzie na zakupy wolę wogóle nie myśleć. Wszystkie te czynności tak niezbędne do uzyskania pełni szczęścia przez nas, kobiety... A skąd się bierze ten brak czasu? Niby nic takiego nie robię. Ani obiadów nie muszę gotować, ani w domu sprzątać. Mieszkanie z rodzicami ma jednak pewne plusy. Niestety dopóki nie przeprowadzimy się z mężem do swojego mieszkania, tak to będzie wyglądać, sam powrót z pracy do teściów zajmuje mi ok 1,5godziny, a każdy weekend spędzam albo u swoich rodziców, albo na budowie. Widać już jednak światełko w tunelu. W sobotę ekipa remontowa położyła nam w końcu panele, na widok których moja mama wyszła z mieszkania i powiedziała, że nigdy czegoś takiego by sobie nie zrobiła w swoim mieszkaniu. Na szczęście to nie jej podłoga, a mi się ona podoba bardzo. Jak to mówią ci co wiedza lepiej, o gustach się nie dyskutuje... I tak jedni działali przy podłodze, mąż walczył z fugami w łazience, a inni, czytaj tato i teść walczyli z meblościanką, która wcale nie była prostą rzeczą. W instrukcji napisali, iż do jej złożenia potrzebne są dwie osoby, a cały montaż powinien zająć ok 180min. Im zajęło to całą sobotę i niedzielę, a w poniedziałek jeszcze dokręcaliśmy szafki.Jednak nie ma to jak meble z Ikei, do skręcenia których nie trzeba nawet mocno zagłębiać się w instrukcję... No nic, meblościanka w końcu stanęła na swoim miejscu, tak jak meble w kuchni i szafki w łazience. Efekt tego wszystkiego wyszedł bardziej niż zadowalający. Niestety stół kuchenny, który został nam z czasów lokatorów, a ten doznał zaszczytu przyjęcia na swój blat autografów owych mieszkańców. Nie będę komentować tego zachowania, bo mi samej ręce opadły na widok czerwonego Ania na środku stołu. Nic, na razie przykryję matami, a z czasem kupimy nowy. Na chwilę obecną wykorzystaliśmy cały fundusz remontowy więc musimy żyć z tym, co mamy. Moja mama za to od trzech dni myje panele i ciągle nie może poradzić sobie z ilością kurzu jaki się z nich z nich wydostaje. Dzisiaj powiedziała mi wreszcie, że te moje panele coraz bardziej jej się podobają więc mamy sukces :-) Teraz czekamy na łóżko i w zasadzie moglibyśmy się wprowadzić, ale znowu nie mamy czasu żeby wszystko przewieźć, bo wtedy kiedy ja mam wolny weekend, mój mąż pracuje i na odwrót. I co tu zrobić? Niby mieliśmy się wprowadzić jutro, zabrać tylko podstawowe rzeczy, a resztę dowieźć później, ale czy to ma sens w sytuacji kiedy ja na weekend pojadę do rodziców - Tobiasza :-), a mąż zostanie sam w pustym mieszkaniu? Jeszcze musiałabym mu nagotować obiadu na dwa dni i zakupy zrobić... Może jednak wprowadzimy się w niedzielę. Musimy to wszystko przemyśleć.
Mamy dzisiaj pierwszy dzień sierpnia - Rocznicę Powstania Warszawskiego, jeśli się nie mylę. Siedziałam sobie w pracy i już chciałam się ewakuować na dźwięk syreny przeciwpożarowej, gdy okazało się, że tak właśnie sygnalizuje się w Polsce rocznicę wybuchu. Byłam bardzo mile zaskoczona, bo myślałam, że tylko na Wyspach mogliby wpaść na taki pomysł... U męża na lotnisku była minuta ciszy, ale jakoś nikt tego nie zauważył.
A co do sierpnia, to właśnie dzisiaj dowiedziałam się o terminie mojej operacji. Do szpitala mam się zjawić 13tego, a zabieg wykonany zostanie 14tego. Masakra jakaś!!! Dzisiaj po odebraniu telefonu z tym newsem, przez godzinę trzęsły mi się ręce. Podejrzewam, że jak już będę na miejscu to umrę ze strachu... Wolę o tym wogóle nie myśleć. Tak w zasadzie pani Kasia ze szpitala, powiedziała mi żebym spakowała się jak na wakacje, tj. zabrała ze sobą piżamkę, kapcie, szampon itepe więc może trzeba do tego podejść jak do urlopu właśnie. W końcu nie będę wtedy chodziła do pracy więc czemu nie...
A jeśli o pracę chodzi. Pobiłam dzisiaj swój własny rekord. Wyszłam z biura o 18:30 czyli DWIE! godziny po czasie. Taki los spedytora, jak to mówi się u mnie w firmie... Nie można przecież zostawić przesyłki i wyjść do domu. Oby tylko te nadgodziny przełożyły się na premię, która dowiedzie tego tego, że warto. W przeciwnym razie sytuacja taka na pewno nie będzie miała miejsca w przyszłości.
Mamy dzisiaj pierwszy dzień sierpnia - Rocznicę Powstania Warszawskiego, jeśli się nie mylę. Siedziałam sobie w pracy i już chciałam się ewakuować na dźwięk syreny przeciwpożarowej, gdy okazało się, że tak właśnie sygnalizuje się w Polsce rocznicę wybuchu. Byłam bardzo mile zaskoczona, bo myślałam, że tylko na Wyspach mogliby wpaść na taki pomysł... U męża na lotnisku była minuta ciszy, ale jakoś nikt tego nie zauważył.
A co do sierpnia, to właśnie dzisiaj dowiedziałam się o terminie mojej operacji. Do szpitala mam się zjawić 13tego, a zabieg wykonany zostanie 14tego. Masakra jakaś!!! Dzisiaj po odebraniu telefonu z tym newsem, przez godzinę trzęsły mi się ręce. Podejrzewam, że jak już będę na miejscu to umrę ze strachu... Wolę o tym wogóle nie myśleć. Tak w zasadzie pani Kasia ze szpitala, powiedziała mi żebym spakowała się jak na wakacje, tj. zabrała ze sobą piżamkę, kapcie, szampon itepe więc może trzeba do tego podejść jak do urlopu właśnie. W końcu nie będę wtedy chodziła do pracy więc czemu nie...
A jeśli o pracę chodzi. Pobiłam dzisiaj swój własny rekord. Wyszłam z biura o 18:30 czyli DWIE! godziny po czasie. Taki los spedytora, jak to mówi się u mnie w firmie... Nie można przecież zostawić przesyłki i wyjść do domu. Oby tylko te nadgodziny przełożyły się na premię, która dowiedzie tego tego, że warto. W przeciwnym razie sytuacja taka na pewno nie będzie miała miejsca w przyszłości.
Komentarze
Prześlij komentarz