I oto nadszedł. Przedostatni dzień starego roku. W takich chwilach człowieka zazwyczaj bierze na przemyślenia o tym co było oraz o tym, co jeszcze przed nami. Pamiętam, jak w zeszłym roku przy świątecznym stole, ot niby tak powiedziałam "ciekawe jak będzie wyglądało nasze życie za rok". Teraz patrząc z perspektywy tego mijającego roku, muszę powiedzieć, że nigdy nie wiemy co nas czeka, a przyszłość może nas zaskoczyć bardziej, niż nam się wydaje.
W zeszłym roku pogrążeni byliśmy w chorobie męża. Wszystkie nasze myśli i działania nastawione były tylko na jedno, co zrobić, żeby chłopaka wyprostować. I to dosłownie. W zeszłe święta jego stan był już bardzo poważny, chociaż najgorsze było jeszcze przed nim. Ja swoje dni spędzałam na pracy w lotniskowej kawiarni a serce oddałam pewnemu kocurowi imieniem Tobiasz. I tak żyliśmy ze swoimi problemami, które z dnia na dzień coraz bardziej nas przytłaczały. W końcu pojawiło się światełko w tunelu i na naszej drodze pojawił się lekarz, który chociaż nie za darmo, ale jednak przywrócił mojego męża do życia. Nasza nagła decyzja o powrocie do kraju, która dodała mi skrzydeł i siłę, pomimo że byłam z tym sama, aby zamknąć wszystkie angielskie tematy, spakować naszą trójkę i wrócić do Polski po ponad czterech latach w Anglii. Jeżeli myślicie, że było nam łatwo znaleźć się w naszym ojczystym kraju to jesteście w wielkim błędzie. Nieżyczliwi i naburmuszeni ludzie, nieuprzejme ekspedientki w sklepie, niskie zarobki, wysokie ceny produktów, które do tej pory kosztowały kilka pensów, a do tego wymiana sporego domku z ogrodem na marne 42m2 na dziewiątym piętrze przy głośnej ulicy, gdzie ruch samochodów nie ustaje nawet w nocy. Po takich przejściach, każdy popadłby w depresję. Nam też nie było łatwo. Wszystko to wstrząsnęło nami bardziej niż powinno.Oddaliliśmy się od siebie na tyle, że zaczęliśmy myśleć o rozwodzie... Ja swoje dwudzieste ósme urodziny przepłakałam, nie mogąc zrozumieć dlaczego nic mi się w życiu nie układa. Dzisiaj już nie myślę, że mi się nie układa Wręcz przeciwnie gdy wspominam to wszystko co się wydarzyło w naszym życiu dochodzę do wniosku, że wystarczy wierzyć w dobry los, a on faktycznie takim będzie. Wystarczy porozmawiać z ludźmi, których spotykamy codziennie, aby zrozumieć jak wiele mamy. I tak zrozumiałam, że mam szczęście, że byłam za granicą i tam zdobyłam doświadczenie zawodowe, ale przede wszystkim zrozumiałam tam, że tak długo jak szanujesz sam siebie, nie musisz zniżać się do poziomu ludzi, którzy nie maja do Ciebie szacunku. Dzięki splotom wydarzeń z przed kilku lat mam mieszkanie i męża, który pewnie nie zostałby moim mężem, gdybyśmy ślub jeszcze trochę odwlekli w czasie. To właśnie uświadomiłam sobie kilka dni temu. Gdybyśmy nie zrobili tego w 2010 roku, potem za mocno przejęci bylibyśmy chorobą męża, żeby zdecydować się na piękny ślub i wystawne wesele, które mieliśmy. Mamy szczęście, bo obydwoje mamy pracę. I chociaż każdego dnia z wielką niechęcią przekraczam próg firmy, to leżąc w szpitalu uświadomiłam sobie, że nie muszę pracować tam do końca swoich dni, a jednak dobrze mieć wpływy na konto w trakcie szukania nowej pracy. Ogólnie rok 2012 był dla nas rokiem, który zaczął się ciężko, ale im bliżej był ku końcowi stawał się łagodniejszy. W 2012 spotkały nas między innymi : zwolnienie z pracy, operacja męża, kastracja Tobiasza;-) (co z pewnością dla samego zainteresowanego, również było traumatycznym przeżyciem), wielka przeprowadzka, samochodowa wyprawa na trasie Anglia - Wrocław, pojazdem który z powodu przegrzania groził wybuchem, remont mieszkania, depresja poprzeprowadzkowa, śmiesznie niska wysokość wypłaty na koncie, a na koniec moja operacja. Nie można przy tym wszystkim o zapowiadanym końcu świata, który jednak nie nastąpił...
No cóż, jak na dwanaście miesięcy chyba wystarczy.
Teraz czas na nowy rok, który z pewnością nie raz da nam powody nie tylko do radości, ale i do łez. Tak to już w tym naszym durnym życiu jest...
"Ciekawe, jak to będzie za rok...???"
W zeszłym roku pogrążeni byliśmy w chorobie męża. Wszystkie nasze myśli i działania nastawione były tylko na jedno, co zrobić, żeby chłopaka wyprostować. I to dosłownie. W zeszłe święta jego stan był już bardzo poważny, chociaż najgorsze było jeszcze przed nim. Ja swoje dni spędzałam na pracy w lotniskowej kawiarni a serce oddałam pewnemu kocurowi imieniem Tobiasz. I tak żyliśmy ze swoimi problemami, które z dnia na dzień coraz bardziej nas przytłaczały. W końcu pojawiło się światełko w tunelu i na naszej drodze pojawił się lekarz, który chociaż nie za darmo, ale jednak przywrócił mojego męża do życia. Nasza nagła decyzja o powrocie do kraju, która dodała mi skrzydeł i siłę, pomimo że byłam z tym sama, aby zamknąć wszystkie angielskie tematy, spakować naszą trójkę i wrócić do Polski po ponad czterech latach w Anglii. Jeżeli myślicie, że było nam łatwo znaleźć się w naszym ojczystym kraju to jesteście w wielkim błędzie. Nieżyczliwi i naburmuszeni ludzie, nieuprzejme ekspedientki w sklepie, niskie zarobki, wysokie ceny produktów, które do tej pory kosztowały kilka pensów, a do tego wymiana sporego domku z ogrodem na marne 42m2 na dziewiątym piętrze przy głośnej ulicy, gdzie ruch samochodów nie ustaje nawet w nocy. Po takich przejściach, każdy popadłby w depresję. Nam też nie było łatwo. Wszystko to wstrząsnęło nami bardziej niż powinno.Oddaliliśmy się od siebie na tyle, że zaczęliśmy myśleć o rozwodzie... Ja swoje dwudzieste ósme urodziny przepłakałam, nie mogąc zrozumieć dlaczego nic mi się w życiu nie układa. Dzisiaj już nie myślę, że mi się nie układa Wręcz przeciwnie gdy wspominam to wszystko co się wydarzyło w naszym życiu dochodzę do wniosku, że wystarczy wierzyć w dobry los, a on faktycznie takim będzie. Wystarczy porozmawiać z ludźmi, których spotykamy codziennie, aby zrozumieć jak wiele mamy. I tak zrozumiałam, że mam szczęście, że byłam za granicą i tam zdobyłam doświadczenie zawodowe, ale przede wszystkim zrozumiałam tam, że tak długo jak szanujesz sam siebie, nie musisz zniżać się do poziomu ludzi, którzy nie maja do Ciebie szacunku. Dzięki splotom wydarzeń z przed kilku lat mam mieszkanie i męża, który pewnie nie zostałby moim mężem, gdybyśmy ślub jeszcze trochę odwlekli w czasie. To właśnie uświadomiłam sobie kilka dni temu. Gdybyśmy nie zrobili tego w 2010 roku, potem za mocno przejęci bylibyśmy chorobą męża, żeby zdecydować się na piękny ślub i wystawne wesele, które mieliśmy. Mamy szczęście, bo obydwoje mamy pracę. I chociaż każdego dnia z wielką niechęcią przekraczam próg firmy, to leżąc w szpitalu uświadomiłam sobie, że nie muszę pracować tam do końca swoich dni, a jednak dobrze mieć wpływy na konto w trakcie szukania nowej pracy. Ogólnie rok 2012 był dla nas rokiem, który zaczął się ciężko, ale im bliżej był ku końcowi stawał się łagodniejszy. W 2012 spotkały nas między innymi : zwolnienie z pracy, operacja męża, kastracja Tobiasza;-) (co z pewnością dla samego zainteresowanego, również było traumatycznym przeżyciem), wielka przeprowadzka, samochodowa wyprawa na trasie Anglia - Wrocław, pojazdem który z powodu przegrzania groził wybuchem, remont mieszkania, depresja poprzeprowadzkowa, śmiesznie niska wysokość wypłaty na koncie, a na koniec moja operacja. Nie można przy tym wszystkim o zapowiadanym końcu świata, który jednak nie nastąpił...
No cóż, jak na dwanaście miesięcy chyba wystarczy.
Teraz czas na nowy rok, który z pewnością nie raz da nam powody nie tylko do radości, ale i do łez. Tak to już w tym naszym durnym życiu jest...
"Ciekawe, jak to będzie za rok...???"
Ciekawe!:-) Ciekawe, jak to będzie za rok...
OdpowiedzUsuń