Przejdź do głównej zawartości

Nie lubię poniedziałków...

Piękne grzyby nazbierałam ubiegłej niedzieli, prawda? Jeszcze kilka lat temu, nigdy bym nie powiedziała, że w swoje urodziny zamiast na imprezę, pójdę na grzyby. Tak właśnie. W zeszłym tygodniu skończyłam kolejny rok. I pomimo, że lat mi przybywa to w głowie ciągle pusto ;-)
Chyba wyrosłam już z wieku, kiedy impreza była najważniejsza, a może to tylko sytuacja w jakiej się znalazłam, nie napawa mnie zbyt dobrym humorem.
Niby wszystko jest ok, ale ciągle mi czegoś brakuje, ciągle chciałabym czegoś więcej. Czasami chciałabym być taką głupiutka blondynką, której głównym zmartwieniem jest wizyta na solarium lub złamany paznokieć. Wydaje mi się, że takim ludziom po prostu łatwiej się żyje. Nie przejmują się tak bardzo tym, co się dzieje wokół nich. Chociaż może się mylę... Nie wiem.

W sobotę umówiłam się z dziewczynami na wieczór. Było całkiem miło. Najpierw posiedziałyśmy u mnie. Mojego męża nie było więc mogłyśmy sobie pogadać. Fajnie posłuchać o problemach innych ludzi. W takich sytuacjach łatwo zapomnieć o sobie, a jednocześnie podnieść się na duchu. Bo wszyscy mają jakieś problemy, czasami nawet bardzo podobne do naszych własnych. I od razu robi się lżej na sercu.
Ok 23:00 wybrałyśmy się na miasto. Udało nam się złapać darmową podwózkę z moim mężem, który akurat wracał z pracy.
A na rynku, jak na targu. Pełno ludzi. Jedni w drodze na imprezę, inni w drodze z. Ciekawym widokiem były dwie dziewczynki, z których jedna prowadziła drugą i instruowała ją "Oddychaj głęboko, oddychaj głęboko", a nawet jeszcze północy nie było. Oj, takie rzeczy chyba przechodzą z wiekiem. Ja teraz przy każdym drinku zastanawiam się, jak dużego będę miała kaca na drugi dzień. A przed spaniem wypijam szklankę wody.
Weszłyśmy do Lewitacji, następnie tak szybko jak weszłyśmy zrobiłyśmy tył zwrot i wyszłyśmy. Średnia wieku to ok. 18 lat, czyli jakieś 10 lat za mało. Zapłaciłyśmy tam nawet za wstęp, ale 5 zł to jeszcze nie tak  dużo, żeby się cofać. W rozwoju oczywiście... Dodam również, iż dwie z nas nie mają męża więc wolałyby iść do klubu, w którym bawią się mężczyźni, a nie dzieci. W śród tych drugich, partnerów będziemy szukać dopiero za jakieś kolejne 20 lat. Dla takiej babki około pięćdziesiątki młody  kochanek to podobno świetna sprawa. Tak przynajmniej mówią w telewizji :-)
Drugim, a zarazem ostatnim miejscem na naszej imprezowej liście była Daytona, potocznie znana jako "d jak dom".  Średnia wieku niestety również tam nie była zbyt wysoka, ale przynajmniej muzyka niezła leciała. Szczerze powiem, że nawet nieźle się bawiłyśmy. I chociaż wyszłyśmy z  klubu o 02:00, to naprawdę miałam ochotę zostać dłużej. Jednak nie jest ze mną jeszcze aż tak źle...
W niedzielę bardzo nie chciało mi się wstawać z łóżka. Biorąc pod uwagę fakt, że spać poszłam o 04:00 nad ranem, nie powinnam się zwlec wcześniej niż o 12:00. Niestety mieliśmy zaproszenie na obiad w restauracji z rodzicami mojego męża, toteż nie mogliśmy przegapić takiej okazji. Dobre, a do tego darmowe jedzenie. Dwa razy nie trzeba mi było powtarzać.
Po południu, gdy mój mąż czuwał nad sprawnym ruchem samolotów ja miałam kolejnych gości. Z wizytą przyjechali do mnie rodzice z gościem honorowym, z Tobiaszem w roli własnej. Maleństwo pierwsze kroki skierowało pod łóżko, ale na szczęście nie siedział tam długo. Przez całą wizytę biegał sobie między pokojami. Potem zjedliśmy miłą kolację i wszyscy goście pojechali do domu.
I tak minął mi ten ostatni weekend.
A tutaj znowu poniedziałek i kolejny miesiąc w korporacji rozpoczęty. Oj muszę zabrać się za szukanie nowej pracy, bo to co teraz to naprawdę nie moja bajka. Do tego w piątek musiałam tam siedzieć do 19:30 i czekać na przesyłkę. Paranoja jakaś.
I tyle, a w czwartek zobaczymy co dalej. Czy jeszcze może być gorzej???
Dobranoc.

Komentarze

  1. Fajnie mieć koleżanki, z którymi można wyjść i sobie trochę poszaleć, no i powspominać...:)
    No i z tą blondynką to niezła dedukcja;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Jak gryzie komar?

W zeszłą niedzielę wybraliśmy się z mężem do lasu na mały spacer. Zbrzydły nam te wrocławskie ulice, dlatego postanowiliśmy się wybrać na łono natury. Naszym celem były lasy za Trzebnicą. Powiem krótko, nigdy więcej! Napadło nas stado wygłodniałych komarów i innych owadów, które miały ochotę na łyczek świeżej krwi. Oj szybko uciekaliśmy do samochodu, a okien nie otworzyliśmy do czasu, aż nie oddaliliśmy się na bezpieczną odległość. W poniedziałek naliczyłam na moich nogach czternaście śladów ukąszeń, oto kilka z nich :

Majka - mały komandos.

Ok dwóch tygodni temu zauważyliśmy na uchu naszego kota małe zgrubienie  Niby nic wielkiego, ale jej ucho nie stało już prosto do góry, a lekko opadało. Zadzwoniliśmy do weterynarza po radę, co to takiego może być i czy ewentualnie powinniśmy się u niego pojawić? Lekarz zapewnił nas, że to nic takiego i lepiej będzie poczekać kilka dni i poobserwować ucho, bo gulka sama może zejść. Tak się jednak nie stało, a w czwartek tydzień temu stan ucha był już na tyle poważny, że zaczęliśmy szukać pomocy u innego weterynarza, ponieważ ten, który poradził nam przeczekać, nie miał ochoty poczekać na nas chwilę dłużej po godzinach przyjęć. Nie mieliśmy tutaj na myśli kilkugodzinnego spóźnienia, jednak mój mąż kończył pracę dosyć późno i obawialiśmy się, że zwyczajnie utnie w korku i cała wyprawa poszłaby na marne. Na szczęście we Wrocławiu jest kilka gabinetów weterynaryjnych, a jeden z nich znajduje się w bloku obok. No to poszliśmy. Pani weterynarka nie była zadowolona z tego co zobaczyła, co w

A pod stołem kot

A oto i Majka w swoim nowym łóżeczku. Pomimo małego falstartu, jakim było było obsikanie leżanki, gdy to przynieśliśmy ją ze sklepu, teraz gdy jest wyprana i ładnie pachnie, stała się dla niej miłym miejscem wypoczynku. Jako, że nasz kot większość czasu spędza na spaniu pod kuchennym stołem., teraz nie musi już leżeć na podłodze. Układa się wygodnie w łóżeczku i tyle ją widzieliśmy :-)