Przejdź do głównej zawartości

Weekend za miastem

I znowu mamy wtorek, a weekend pozostał tylko odległym wspomnieniem... Ale i tak mamy co wspominać, bo naprawdę bardzo miło spędziliśmy te najwspanialsze dwa dni tygodnia. Tak jak zaplanowaliśmy w podróż do rodziców wybraliśmy się jeszcze w piątek, tak aby spokojnie się wyspać i obudzić się już na miejscu. Z tym wyspaniem to nie jest jednak taka prosta historia. Majka na nowym miejscu była bardziej aktywna niż zwykle, generalnie to coś mi się wydaje, że w ogóle nie spała. Kilka razy naostrzyła sobie pazurki na nowej rogówce rodziców, ale ciii ;-) Gdy zrobiło się jasno, nasz kot postanowił upolować sobie śniadanie i tak zaczęła się pogoń za muchami, w końcu gdy o 10:00 przyszła pora do wstawania, Majeczka w najlepsze spała sobie w domku Tobiasza.
Po śniadaniu wybraliśmy się na solarium, tzn ja się wybrałam,  a mąż czekał na mnie przed wejściem, bo to dzikus jest i bał się wejść, potem szybkie zakupy i na 13:00 na obiad do babci. W menu znalazły się rosół, kotlet z piersi z młodymi ziemniaczkami i mizerią oraz ciasto z bitą śmietaną. I czego chcieć więcej ? :-) Niestety podczas tej wizyty dowiedzieliśmy się, że jezioro w Bielawie zostało doszczętnie zrujnowane przez kogoś, kto wykupił ten obiekt i w tym roku z kąpania nici. Swoją drogą nie mogę pojąć, jak ktoś może zniszczyć coś, co od zawsze było wizytówką tego miasta. Podobno jakaś kobieta wykupiła jezioro za 1,6 mln a teraz chce je sprzedać za 16 mln. To jest biznes! Ale po co było niszczyć??? Czy naprawdę już tylko kasa się liczy??? Brak słów!!! Aż żal za serce ściska...
Po obiedzie chwilka wytchnienia i dalej w drogę. Na 18:00 wybraliśmy się do dzierżoniowskiego kina Zbyszek na Kac w Vegas III. Generalnie nie za bardzo chciało mi się iść na ten właśnie film, ale powiem szczerze, że uśmiałam się do łez! Niepochlebne recenzje tego filmu, pisane chyba były przez ludzi, którzy oczekiwali ambitnego filmu z głębokim przekazem. A to jest film niezbyt inteligenty, ale za to fantastycznie zabawny. Taka komedia po całym tygodniu w pracy. Film godny polecenia dla tych, którzy lubią tego rodzaju humor. Po filmie zamówiliśmy sobie pizzę w rozmiarze XXL, moja połowa oczywiście baz mięsa, a po powrocie do domu odbezpieczyłam długo wyczekiwaną butelką wina. Jak skończyła się ta sobota? Podobno chrapaniem na kanapie, ale ręki nie dam sobie uciąć :-)
Nasze niedzielne plany musiały ulec zmianie, i to nie z powodu kaca, a tego, że jezioro na które chcieliśmy się wybrać, zwyczajnie przestało istnieć. W zamian wybraliśmy się na działkę do rodziców...
Podlaliśmy pomidory i ogórki...


Kot na działce
I nakarmiliśmy kicię, która jest oficjalną gwiazdą tych ogródków :-)

Kot na działce

Po działce wróciliśmy do domu, żeby jeszcze chwilę poleżeć na kanapie. Ale niestety nadszedł wieczór i trzeba było wracać do tego okropnego Wrocławia. Do miasta, w którym nigdy nie kończy się ruch na drogach, a karetki nie przestają jeździć na sygnale...

Przynajmniej Majka znalazła sobie nową koleżankę, mysz wypchaną kocimiętką. Bajka ... ;-)



Kot z kocimiętką


Komentarze

  1. O reeety! Majcia to się chyba zakochała w tej myszy :)))

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Jak gryzie komar?

W zeszłą niedzielę wybraliśmy się z mężem do lasu na mały spacer. Zbrzydły nam te wrocławskie ulice, dlatego postanowiliśmy się wybrać na łono natury. Naszym celem były lasy za Trzebnicą. Powiem krótko, nigdy więcej! Napadło nas stado wygłodniałych komarów i innych owadów, które miały ochotę na łyczek świeżej krwi. Oj szybko uciekaliśmy do samochodu, a okien nie otworzyliśmy do czasu, aż nie oddaliliśmy się na bezpieczną odległość. W poniedziałek naliczyłam na moich nogach czternaście śladów ukąszeń, oto kilka z nich :

Biedronka

I tak zapowiadająca się miła i spokojna sobota, nie do końca była taka jaką bym sobie tego życzyła. Rano odwiozłam męża na Bielany, gdzie miał się spotkać z chłopakiem, który to już od dłuższego czasu jeździ do tej kobiety, co to leczy dotykiem. On sam ma trzy przepuchliny na kręgosłupie i ona pomaga mu na tyle, że ostatnio całkiem odstawił leki przeciwbólowe. Oczywiście nie stało się to z dnia na dzień, ale dzięki temu łatwiej nam uwierzyć, że i mężowi pomoże. To co zostawiło największy ślad na moim mężu po tej leczniczej wyprawie, to spora ilość sino-czerwonych kółek na jego plecach... Tak właśnie. Bez baniek się nie obyło. Pocieszny jest to widok, sami przyznacie :-) Gdy mąż poddawał się uzdrowicielskim obrzędom, ja w tym czasie wybrałam się na zakupy. Trudno mi o tym nie wspominać, bo na wieszaku z wyprzedażą, upatrzyłam sobie śliczny różowy żakiet. Dokładnie taki, jakiego od dłuższego czasu pragnęłam. Nie do końca wiem, dlaczego się tam znalazł, ponieważ dokładnie takie same

A pod stołem kot

A oto i Majka w swoim nowym łóżeczku. Pomimo małego falstartu, jakim było było obsikanie leżanki, gdy to przynieśliśmy ją ze sklepu, teraz gdy jest wyprana i ładnie pachnie, stała się dla niej miłym miejscem wypoczynku. Jako, że nasz kot większość czasu spędza na spaniu pod kuchennym stołem., teraz nie musi już leżeć na podłodze. Układa się wygodnie w łóżeczku i tyle ją widzieliśmy :-)