Przejdź do głównej zawartości

W poszukiwaniu pracy

Coś ostatnio nie mam natchnienia do pisania. Muszę się przyznać, że pisanie tego blaga było dla mnie formą terapii w tej angielskiej niedoli, bardzo skutecznej z resztą. A teraz, po powrocie do kraju jest mi po prostu dobrze. Nie muszę się o nic martwić, do niechodzenia do pracy można się z łatwością przyzwyczaić, tak samo z resztą jak do domowych obiadów mojej mamy :-) Czego chciec więcej? No moze własnych czterech ścian, ale to już też niedługo, bo drugiego lipca zaczynamy remont w naszym mieszkanku na dziewiątym piętrze.
Pracy oczywiście szukam, ale nie jest to proces łatwy. Byłam na dwóch rozmowach. Jedna z nich obudziła we mnie nadzieję, że mam jednak szansę na robienie w życiu czegoś, co będzie sprawiało mi przyjemność. Z drugiej chciałam wyjść równie szybko, jak na nią weszłam. Zraził mnie nie tylko pan dyrektor, który na pytanie o wynagrodzenie odpowiedził, że to jest dopiero wstępny etap rekrutacji i nie może mi powiedzieć, ale znają moje oczekiwania finansowe więc jeśli nie znajdą nikogo lepszego na to stanowisko będziemy mogli rozmawiać na ten temat. Nie podał mi również terminu, w którym ewentualnie się odezwą, jako iż dopiero rozpoczeli rekrutację i muszą poczekać, czy dostaną więcej zgłoszeń. Mało brakowało, a podziekowałabym mu za tracenie mojego czasu, bo podejście było naprawdę niepoważne! A do tego te uniformy... Nie dziękuję! Niech sam sobie nosi tą pomarańczową koszulkę. Niestety pytaniem numer jeden w kraju jest pytanie o stan cywilny i chęć posiadania dzieci. I pomimo iż nie jest to temat dla mnie trudny, bo ja chwilowo potomstwa nie planuję, to jedna z firm po telefonie, którego celem było, jak to pani ładnie nazwala, uzupełnienie danych w cv, nigdy nie oddzwoniła po tym, gdy się dowiedziała, że jestem młodą mężatką bez dzieci... Taka to polska rzeczywistość.
Jest jednak we mnie odrobina nadzieji. Wczoraj odebrałam telefon z zaproszeniem na drugi etap z firmy, dla której praca byłaby prawdziwą przyjemnością. Dlatego trzymam mocno kciuki i mocno wierzę, że dostanę tą pracę. A wiara podobno może czynić cuda :-)
Dni mijają mi leniwie. Z rozrywek, w ostani weekend wraz z mężem wybraliśmy sie na ślub jego młodszega brata, beniaminka, jak określiła go ostatnio teściowa, której najmłodszy syn jest oczkiem w głowie. Tak to już chyba jest w rodzeństwie, zawsze jest jakiś ulubieniec. Ja w tym temacie nie mogę się wypowiadać, bo jestem w tej dobrej sytuacji jedynego dziecka :-) Za co rodzicom z resztą, jestem bardzo wdzięczna. A ślub jak to ślub. Było trochę łez, trochę radości i niestety tylko jeden taniec, bo mąż po operacji jeszcze nie do końca doszedł do siebie. Piruety na parkiecie mogły mu bardzo poważnie zaszkodzić. A szkoda. Ja jak słyszę muzykę to nogi same mi się rwą do tańca. Razem z mężem nie raz byliśmy jedyną para na parkiecie, która dotrwała do samego końca. Nieważne... To tylko jedno wesele, a przed nami całe życie i tyle tańców ile dusza zapragnie. Moja sytuacja nie była z resztą tak beznadziejna, jakby to sie mogło wydawać. Zanlazłam sobie bowiem partnera do tańca, a raczej partnerkę. Dwuletnią chrześnicę mojego męża, której nasze pląsy tak sie spodobały, że do dzisiaj to wspomina ;-)
I tak mi mija dzień po dniu. Byłam dzisiaj na jeziorze złapać trochę promieni słońca, ale jak to przy moim szczęsciu, zamiast błękitu nieba królowała szarość. Do tego mój pomarańczowy koc okazałam się być świetnym wabikiem na robaki, tak więc z tego całego opalania niewiele wyszło.
Teraz czekam na czwartek i moja rozmowę. Oj oby mi dobrze poszło. Na takiej rozmowie o pracę dobry strój to juz połowa sukcesu. I tak nie mam wyjścia, jutro wybieram się na zakupy :-)

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Po dłuższej przerwie...

Zaczynając pisać tego bloga kilka lat temu, obiecałam sobie, że nie będzie to kolejna z tych rzeczy, za którą się zabrałam i zostawiłam… Tak zawsze było ze wszystkim,  z nauką hiszpańskiego, z jazdą na koniu, ze studiowaniem architektury wnętrz, a nawet lataniem. Tak bo jako tzw., cabin crew też pracowałam.. :) Niestety, tak jak wcześniej, tak i teraz mi nie wyszło. Brakuje mi trochę tego pisania. Z jednej strony przelewanie swoich myśli na ekran jest formą psychoterapii. Z drugiej strony wiem, że czytają to osoby, które znam i nie o wszystkim szczerze mogłabym pisać. Kiedyś ludzie pisali pamiętniki. Dzisiaj wszyscy piszą blogi, o sobie, o dzieciach, o gotowaniu, majsterkowaniu i tak można wymieniać w nieskończoność. Żyjemy w czasach, gdzie wszystko musimy ogłosić na fb, bo bez tego jaki jest sens wyjazdu na wakacje, jeżeli w hotelu akurat nie ma internetu i nie możemy od razu wrzucić zdjęcia z lotniska, hotelu. Zdjęcia tego, co podali nam na kolację i kolorowego drinka, którego z...

Historia pewnego poranka

W ten piątkowy poranek pogoda była wyjątkowo nieprzyjemna. Na dworze dawało się odczuć chłód, a krajobraz skąpany był w białej jak mleko mgle, przez którą ciężko było cokolwiek dojrzeć na odległość dalszą niż trzy metry . Ludzie, którzy musieli opuścić swoje cieple łóżka byli tego dnia wyjątkowo ospali, a wielu z nich cierpiało na ból głowy związany i ogólne rozdrażnienie. Około godziny 8:00  do sklepu na lotnisku niedaleko stolicy zamieszkałej przez królową Elżbietę przyszedł klient. Taki zwykły mieszkaniec Wysp. Pan w średnim wieku, niewyróżniający się urodą ani niczym innym.  I niby nic w tym nadzwyczajnego, gdyż do sklepu  przychodziło wiele osób. Jedni kupowali kawę, inni ciastka, byli również zwolennicy zimnych napoi takich jak cola czy woda mineralna. Obsługa w tym sklepie słynęła ze swej życzliwości, otwartości i chęci pomocy zbłąkanym pasażerom tanich irlandzk...

Z pamiętnika Majki

"Ostatnio przypomniałam sobie coś, co musiałam robić gdy byłam jeszcze małym kotem, a mianowicie.... ...wyparzyłam tą czerwoną wstążkę zwisająca z kuchennego krzesła... ...I postanowiłam bliżej zbadać całą tą sprawę... ... w razie gdybym z dołu nie mogła dopatrzeć się wszystkiego, wspięłam się wyżej... ... o i ściągnęłam wstążkę na podłogę... ... przypomniałam sobie nawet, jak łapie się myszki...  ... no ale przecież nie jestem już kociakiem, co to może biegać bez końca... ...chwila biegania i hyc na kanapę... ... najpierw szybki prysznic...  ... potem chwila dla paparazzi, cóż w końcu jestem gwiazdą... ... a na koniec to, co lubię najbardziej :-)