Przejdź do głównej zawartości

Gwiazdą być...

Wczoraj przeżyłam swoją pierwszą, prawdziwą przygodę z telewizją, a dokładniej z nagraniem do programu i wcielenie się w role, która bardzo mocno odbiegała od tego jaka jestem, przez co wyjątkowo trudno było mi wcielić się w graną postać...
Jakiś miesiąc temu zadzwoniła do mnie pewna osoba i zaproponowała rolę w nowo powstającym programie. Oczywiście zgodziłam się bez wahania, bo od dłuższego czasu chciałam wystąpić w telewizji, a poza małym epizodem w serialu, nie udało mi się otrzymać innej propozycji. Nie myślcie przez to, że mam zadatki na gwiazdę. Wręcz przeciwnie, ja lubię gdy na mnie patrzą, ale nie czuję potrzeby błyszczenia i zwracania na siebie uwagi. W życiu robiłam już tak wiele dziwnych rzeczy, że pomyślałam o wystąpieniu w telewizji, jak o ciekawej przygodzie i rzeczywiście, całe to zamieszanie jest wielką przygodą.
Cały ten świat telewizji od środka jest niesamowicie fascynujący, a jednocześnie nie pozbawiony stresu codziennej pracy i długich godzin czekania, prób i dubli.
Jako statysta, czeka się na planie kilka godzin, a tak jak to było w moim przypadku, na słońcu i w upale. Bez picia, czy możliwości oddalenia się od grupy. Potem przebieranie w gorącym autobusie, służącym za garderobę i biegusiem na plan. I jeżeli komuś się wydaje, że praca aktora, mam tutaj na myśli prawdziwych aktorów, jest łatwa i przyjemna, to grubo się myli. Ja też tak myślała i musiałam przyznać rację, wszystkim tym, którzy mówią, że zawód aktora to ciężki zawód. Taki aktor nie może mieć swojego zdania. Musi robić wszystko to, co każe mu reżyser. Niejednokrotnie reżyser nie jest miły ani nawet uśmiechnięty. Reżyser to taki tyran, który krzyczy na wszystkich i ustawia do pionu. To jest jeszcze gorsze niż praca w korporacji, bo tam szef chowa się w biurze i nie patrzy mrówce na ręce. A na takim planie? Stała kontrola... Nic dziwnego, że tyle jest alkoholików i narkomanów wśród aktorów. Oni sobie zwyczajnie nie radzą z tym całym stresem. A jak już o stresie. Ja się wczoraj tak zestresowałam, że poważnie zaczęłam się obawiałam, czy w ogóle uda mi się cokolwiek powiedzieć. Do tego reżyser stracił wiarę w moje umiejętności, których zresztą nie posiadam i nigdy nie twierdziłam inaczej. Do tego na nagraniu tak się trzęsłam z zimna i stresu jednocześnie, że zaczęłam się zastanawiać, czy tego aby przypadkiem nie widać. No ale jakoś dałam radę. I chociaż nikt mnie nie pochwalił za ładną grę, to też nikt nie nakrzyczał. A w tym środowisku to w zasadzie jak premia, gdy nikt nie krzyczy :-) Do domu wróciłam znacznie później niż się spodziewałam, bo w filmie nigdy nie ma nic na czas i trzeba się do tego przyzwyczaić. Ale co, wspomnienia zostały i może kiedyś jeszcze w czymś wystąpię... Chociaż myślę, że ta agencja wpisała mnie już na swoją czarną listę :-) To nic, nie wszyscy mogą być sławni :-)
Teraz pozostało tylko czekanie, kiedy będę mogła się obejrzeć na szklanym ekranie. Już się boję... :-)

Komentarze

  1. KOBIETO, WIĘCEJ WIARY W SIEBIE!!!
    No i wyszło stare porzekadło, że wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma. A tu sie okazuje, że zawód aktora, to też ciężki zawód, no ale masz jedno fajne doświadczenie więcej - fajnie:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Rzeczywiście fajna przygoda ;-).

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Jak gryzie komar?

W zeszłą niedzielę wybraliśmy się z mężem do lasu na mały spacer. Zbrzydły nam te wrocławskie ulice, dlatego postanowiliśmy się wybrać na łono natury. Naszym celem były lasy za Trzebnicą. Powiem krótko, nigdy więcej! Napadło nas stado wygłodniałych komarów i innych owadów, które miały ochotę na łyczek świeżej krwi. Oj szybko uciekaliśmy do samochodu, a okien nie otworzyliśmy do czasu, aż nie oddaliliśmy się na bezpieczną odległość. W poniedziałek naliczyłam na moich nogach czternaście śladów ukąszeń, oto kilka z nich :

Biedronka

I tak zapowiadająca się miła i spokojna sobota, nie do końca była taka jaką bym sobie tego życzyła. Rano odwiozłam męża na Bielany, gdzie miał się spotkać z chłopakiem, który to już od dłuższego czasu jeździ do tej kobiety, co to leczy dotykiem. On sam ma trzy przepuchliny na kręgosłupie i ona pomaga mu na tyle, że ostatnio całkiem odstawił leki przeciwbólowe. Oczywiście nie stało się to z dnia na dzień, ale dzięki temu łatwiej nam uwierzyć, że i mężowi pomoże. To co zostawiło największy ślad na moim mężu po tej leczniczej wyprawie, to spora ilość sino-czerwonych kółek na jego plecach... Tak właśnie. Bez baniek się nie obyło. Pocieszny jest to widok, sami przyznacie :-) Gdy mąż poddawał się uzdrowicielskim obrzędom, ja w tym czasie wybrałam się na zakupy. Trudno mi o tym nie wspominać, bo na wieszaku z wyprzedażą, upatrzyłam sobie śliczny różowy żakiet. Dokładnie taki, jakiego od dłuższego czasu pragnęłam. Nie do końca wiem, dlaczego się tam znalazł, ponieważ dokładnie takie same

A pod stołem kot

A oto i Majka w swoim nowym łóżeczku. Pomimo małego falstartu, jakim było było obsikanie leżanki, gdy to przynieśliśmy ją ze sklepu, teraz gdy jest wyprana i ładnie pachnie, stała się dla niej miłym miejscem wypoczynku. Jako, że nasz kot większość czasu spędza na spaniu pod kuchennym stołem., teraz nie musi już leżeć na podłodze. Układa się wygodnie w łóżeczku i tyle ją widzieliśmy :-)