Tydzień temu byłam na rozmowie o pracę. Co prawda sobota to trochę dziwny dzień na takie spotkania, ale praca była w galerii handlowej, a w takich miejscach dzień tygodnia nie ma większego znaczenia. Jak na złość uciekł mi autobus z pod domu, a gdy doszłam na przystanek tramwajowy okazało się, że oba tramwaje, które na trasie mają Pasaż Grunwaldzki odjechały trzy minuty wcześniej, a na następne trzeba było czekać 15 minut. Zdecydowanie za długo, bo aż tyle czasu nie miałam. Zaczęłam kombinować i przesiadając się trzy razy dotarłam do galerii 5 minut przed czasem. Wszystko było dobrze. Pana manager bardzo miły, godziny pracy do przejścia, no ale potem przeszliśmy do wynagrodzenia i nie było już tak dobrze. Zaproponowano mi 1300 zł netto przez pierwsze trzy miesiące, a potem 1500 zł. I powiem tak... Takie wynagrodzenie nie starczyłoby nawet na miesięczną ratę mojego kredytu za mieszkanie, a za coś jeszcze trzeba żyć. Tak więc zrezygnowana wróciłam do domu i zaczęłam przygotowania do wieczornego wyjścia.
Koleżanka, która od pewnego czasu cierpi na kłopoty sercowe, i nie mam tu na myśli choroby serca, a raczej chorobę duszy, namówiła mnie na wyjście na miasto. Tak naprawdę nie bardzo mi się chciał, ale czasami trzeba ruszyć tyłek z domu, a nie tylko w kapciach na kanapie gnić. I poszłyśmy.
Pierwsze kroki skierowałyśmy w kierunku Papa Baru, który jeszcze do niedawna nosił nazwę Paparazzi, w którym nic poza nazwą się nie zmieniło. Nie było tam zbyt dużo ludzi więc nawet oka nie było na kim zawiesić. I tak z braku innych interesujących obiektów zaczęłyśmy obserwację barmanów oraz ich zmagań z przyrządzaniem drinków. I tutaj było ciekawie. Kropelka tego, kropelka tamtego, na koniec trzy kostki lodu, zamieszać do czasu gdy lód się roztopi i zwiększy objętość kropelek alkoholu, potem jeszcze trochę świeżego lodu i gotowe. I tak za sześć kropel procentów i trochę kranówki w barze zapłacimy 30 zł... Jak kto woli. Ja osobiście chyba wolę się w domu napić :-)
Koleżanka, która od pewnego czasu cierpi na kłopoty sercowe, i nie mam tu na myśli choroby serca, a raczej chorobę duszy, namówiła mnie na wyjście na miasto. Tak naprawdę nie bardzo mi się chciał, ale czasami trzeba ruszyć tyłek z domu, a nie tylko w kapciach na kanapie gnić. I poszłyśmy.
Pierwsze kroki skierowałyśmy w kierunku Papa Baru, który jeszcze do niedawna nosił nazwę Paparazzi, w którym nic poza nazwą się nie zmieniło. Nie było tam zbyt dużo ludzi więc nawet oka nie było na kim zawiesić. I tak z braku innych interesujących obiektów zaczęłyśmy obserwację barmanów oraz ich zmagań z przyrządzaniem drinków. I tutaj było ciekawie. Kropelka tego, kropelka tamtego, na koniec trzy kostki lodu, zamieszać do czasu gdy lód się roztopi i zwiększy objętość kropelek alkoholu, potem jeszcze trochę świeżego lodu i gotowe. I tak za sześć kropel procentów i trochę kranówki w barze zapłacimy 30 zł... Jak kto woli. Ja osobiście chyba wolę się w domu napić :-)
Komentarze
Prześlij komentarz