Przejdź do głównej zawartości

Bye Bye Sansted Airport

I tak oto nadszedł ten dzień, jakże przeze mnie wyczekiwany... Zakończyłam swoją współpracę z firmą, której produkty działają na ludzi jak narkotyk, jak najgłębiej skrywane marzenia, jak coś co działa na ludzi jak orgazm - dosłownie ;-) Jedna dziewczyna prawie się dzisiaj popłakała na widok mojego sklepiku. Taki świr ;-)
W ten ostatni dzień nie mogłam pracować na inną zmianę, jak na rano. W końcu to jest to, co lubię najbardziej. Mogłabym powiedzieć lubiłam, ale nie chcę zapeszać dopóki nie znajdę nowej pracy, bo w końcu nikt nie wie, co mnie czeka w tej naszej Polsce. (dzisiaj w nocy śniło mi się, że pracowałam w kiosku ruchu i sprzedawałam gazety; nie wiem czy to normalne?) Niestety nie miałam dzisiaj żadnych "specjalnych" klientów i dzień minął mi całkiem spokojnie. Wręcz za spokojnie. A jak odczucia? Różnie. Z jednej strony radość, z drugiej smutek. Będzie mi brakować tego miejsca, a przede wszystkim ludzi, z którymi pracowałam i wszystkich tych osób, z którymi rozmawiałam w czasie pracy, klientów, pasażerów, ludzi z innych firm. Tych osób, które przychodziły do mnie pogadać.  Nic, trzeba iść dalej! Będzie nowa praca i nowi ludzie. A z tamtymi może się jeszcze gdzieś spotkam, świat jest w końcu taki mały.
A co do pożegnań. Nie oczekiwałam zbyt wiele i dobrze... Bo to jest tak jak mówię, nie oczekuj zbyt wiele, bo tylko się rozczarujesz. W przeciwnym razie będziesz mieć miłą niespodziankę :-) Jedna tylko koleżanka pomyślała :-) Dziękuję Ci Kochana. Trzymam za Ciebie kciuki, a dzień Twojego powrotu też w końcu nadejdzie! Moja p. manago nawet się nie wysiliła i tak w zasadzie to w ogóle się ze mną nie pożegnała. Bo i po co?
I tak oto 25 maja 2012 roku zostałam bezrobotna... Coś czuję, że mnie depresja przedwyjazdowa dopada :-( A wszystko to ze strachu. Boję się jak to będzie. Jak nam się życie ułoży? Czy znajdę pracę? I czy wszystko znowu będzie dobrze. Bo ja mam już dość złych wiadomości i tych ciągłych zmartwień. Gdyby można było przewinąć życie o kilka miesięcy, a potem wrócić do teraźniejszości... Czy nie byłoby łatwiej? Tak, czasami warto mieć marzenia ;-)
Jutro zabierają pudła. Ciekawe, o której tutaj do mnie dojadą i czy nie zaskoczy ich ilość? Pożyjemy zobaczymy...
A teraz chyba sobie jakiś film obejrzę na poprawę humoru :-)

Komentarze

  1. Kochana, to tylko Życie pisze takie scenariusze i pamietaj o tym!!! Walcz o swoje życie, a wszystko sie ułoży!!! Ja to wiem, bo długo juŻ żyję:-))) Oby tylko zdrowie było i zapał do tego, aby iść dalej. ludźmi siĘ nie przejmuj, bo jak to mówia ,,Przyjaciół poznajesz w ....."
    GŁOWA DOGÓRY - WIERZĘ W CIEBIE I TWOJEGO MĘŻA!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak wiem i chociaż czasami sił brak trzeba iść do przodu. Na szczęście w Polsce nie będę już sama więc wierzę, że będzie dobrze. Bo przecież jak się chce to wszystko można ;-)

      Usuń
  2. A tymi błędami nie warto się przemować, to tylko ludzkie emocje :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Zycze ci kochanie powodzenia:)) Zazdroszcze ci strasznie odwagi ktora masz!! Wierze ze wszystko sie ulozy a napewno tak bedzie, do wszystkiego zawsze potrzebujemy czasu! Jestes bardzo wartosciowa osoba, ktora zawsze dazy do wyznaczonych sobie celow wiec nie moze byc inaczej jak tylko dobrze! Nie poznalam nigdy bardziej odwazniejszej i silniejszej osoby! Gratuluje i Dziekuje za wszystko!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aż mi się łezka w oku zakręciła :-) Będę tęsknić... :-( Ale tylko do czasu, aż się spotkamy w Polsce :-)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Jak gryzie komar?

W zeszłą niedzielę wybraliśmy się z mężem do lasu na mały spacer. Zbrzydły nam te wrocławskie ulice, dlatego postanowiliśmy się wybrać na łono natury. Naszym celem były lasy za Trzebnicą. Powiem krótko, nigdy więcej! Napadło nas stado wygłodniałych komarów i innych owadów, które miały ochotę na łyczek świeżej krwi. Oj szybko uciekaliśmy do samochodu, a okien nie otworzyliśmy do czasu, aż nie oddaliliśmy się na bezpieczną odległość. W poniedziałek naliczyłam na moich nogach czternaście śladów ukąszeń, oto kilka z nich :

A pod stołem kot

A oto i Majka w swoim nowym łóżeczku. Pomimo małego falstartu, jakim było było obsikanie leżanki, gdy to przynieśliśmy ją ze sklepu, teraz gdy jest wyprana i ładnie pachnie, stała się dla niej miłym miejscem wypoczynku. Jako, że nasz kot większość czasu spędza na spaniu pod kuchennym stołem., teraz nie musi już leżeć na podłodze. Układa się wygodnie w łóżeczku i tyle ją widzieliśmy :-)

Biedronka

I tak zapowiadająca się miła i spokojna sobota, nie do końca była taka jaką bym sobie tego życzyła. Rano odwiozłam męża na Bielany, gdzie miał się spotkać z chłopakiem, który to już od dłuższego czasu jeździ do tej kobiety, co to leczy dotykiem. On sam ma trzy przepuchliny na kręgosłupie i ona pomaga mu na tyle, że ostatnio całkiem odstawił leki przeciwbólowe. Oczywiście nie stało się to z dnia na dzień, ale dzięki temu łatwiej nam uwierzyć, że i mężowi pomoże. To co zostawiło największy ślad na moim mężu po tej leczniczej wyprawie, to spora ilość sino-czerwonych kółek na jego plecach... Tak właśnie. Bez baniek się nie obyło. Pocieszny jest to widok, sami przyznacie :-) Gdy mąż poddawał się uzdrowicielskim obrzędom, ja w tym czasie wybrałam się na zakupy. Trudno mi o tym nie wspominać, bo na wieszaku z wyprzedażą, upatrzyłam sobie śliczny różowy żakiet. Dokładnie taki, jakiego od dłuższego czasu pragnęłam. Nie do końca wiem, dlaczego się tam znalazł, ponieważ dokładnie takie same