Przejdź do głównej zawartości

Skutki kryzysów

Powiem szczerze, że nawet mnie głowa nie bolała po tym wczorajszym winku. Muszę się jednak przyznać, że ostatnią lampkę wylałam do zlewu, bo zwyczajnie nie dałam rady. Starość chyba... A dzisiaj wolne!!! W pracy zastrzegła, że choćby się waliło mają do mnie nie dzwonić. I nikt nie zadzwonił :-)
A co poza tym? Hmmm...
Jakoś leci. Odliczam dni, 28 zostało ich do wyjazdu. Ciągle za dużo. Najchętniej spakowałabym Tobiasza do walizki i wyjechała już dzisiaj. No ale trzeba odczekać. Wiem, że szybko zleci i zanim się obejrzę będzie czerwiec. Cieszę się, bo 29 maja przylatuje do mnie tato. Pomoże mi w pakowaniu, a przy okazji pojedziemy do Londynu. Ten ostatni raz.
Mąż wraca do zdrowia, chociaż różnie tam u niego jest. Jednego dnia czuje się lepiej, drugiego znowu jest gorzej. A ja tutaj bezradna, szukam pocieszenia w czekoladzie i winie. A propos czekolady,  ten mój poniedziałkowy kryzys wcale nie zakończył się happy endem. Zjedliśmy z Tobiaszem pół tego deseru czekoladowego, popiłam mlekiem waniliowym, a na koniec zrobiło mi się niedobrze i rozbolała mnie głowa. Tak w moim przypadku kończy się jedzenie słodyczy.
A na zakończenie. Gotowałam dzisiaj bigos  z kiszonej kapusty, która uchowała mi się jeszcze z Wigilii. Przez nieuwagę zostawiłam otwarte drzwi od kuchni. Tobiasz oczywiście wykorzystał okazję i dorwał łyżkę po bigosie. Ten kot jest naprawdę dziwny, nawet kiszona kapusta mu smakuje. Może on też przechodzi jakiś kryzys???

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jak gryzie komar?

W zeszłą niedzielę wybraliśmy się z mężem do lasu na mały spacer. Zbrzydły nam te wrocławskie ulice, dlatego postanowiliśmy się wybrać na łono natury. Naszym celem były lasy za Trzebnicą. Powiem krótko, nigdy więcej! Napadło nas stado wygłodniałych komarów i innych owadów, które miały ochotę na łyczek świeżej krwi. Oj szybko uciekaliśmy do samochodu, a okien nie otworzyliśmy do czasu, aż nie oddaliliśmy się na bezpieczną odległość. W poniedziałek naliczyłam na moich nogach czternaście śladów ukąszeń, oto kilka z nich :

A pod stołem kot

A oto i Majka w swoim nowym łóżeczku. Pomimo małego falstartu, jakim było było obsikanie leżanki, gdy to przynieśliśmy ją ze sklepu, teraz gdy jest wyprana i ładnie pachnie, stała się dla niej miłym miejscem wypoczynku. Jako, że nasz kot większość czasu spędza na spaniu pod kuchennym stołem., teraz nie musi już leżeć na podłodze. Układa się wygodnie w łóżeczku i tyle ją widzieliśmy :-)

Biedronka

I tak zapowiadająca się miła i spokojna sobota, nie do końca była taka jaką bym sobie tego życzyła. Rano odwiozłam męża na Bielany, gdzie miał się spotkać z chłopakiem, który to już od dłuższego czasu jeździ do tej kobiety, co to leczy dotykiem. On sam ma trzy przepuchliny na kręgosłupie i ona pomaga mu na tyle, że ostatnio całkiem odstawił leki przeciwbólowe. Oczywiście nie stało się to z dnia na dzień, ale dzięki temu łatwiej nam uwierzyć, że i mężowi pomoże. To co zostawiło największy ślad na moim mężu po tej leczniczej wyprawie, to spora ilość sino-czerwonych kółek na jego plecach... Tak właśnie. Bez baniek się nie obyło. Pocieszny jest to widok, sami przyznacie :-) Gdy mąż poddawał się uzdrowicielskim obrzędom, ja w tym czasie wybrałam się na zakupy. Trudno mi o tym nie wspominać, bo na wieszaku z wyprzedażą, upatrzyłam sobie śliczny różowy żakiet. Dokładnie taki, jakiego od dłuższego czasu pragnęłam. Nie do końca wiem, dlaczego się tam znalazł, ponieważ dokładnie takie same