Przejdź do głównej zawartości

Ups and downs...

I tak oto kolejny tydzień za nami. (trzy tygodnie do wyjazdu!!!)
Muszę przyznać, że początek tygodnia miałam wyjątkowo nerwowy. Mąż miał zacząć nową pracę, ale ze względu na jego nienajlepszy stan zdrowia, do końca nie było wiadomo, co i jak. Na szczęście jakoś, z bólem poszedł na szkolenie i dostał umowę. Najtrudniejsze było uzyskanie pozytywnej opinii od lekarza medycyny pracy, ale i tutaj los okazał się łaskawy :-) Mąż był u swojego neurochirurga na wizycie kontrolnej i ten po dokładnych oględzinach uznał, że kręgosłup jest już zagojony i implant ładnie usadowił się na swoim miejscu. Problem stanowi tylko rozcięty mięsień. Tutaj gojenie może potrwać trochę dłużej. Niestety tak to już jest. Najważniejsze, że mąż czuje się coraz lepiej i ma tą pracę. A to oznacza, że mamy już jedną wypłatę i tylko jeszcze ja znajdę pracę i wszystko będzie dobrze :-)
Wiem, że nie wspominałam wcześniej, że mąż ma pracę w Polsce. Czasami lepiej nie zapeszać ;-) A nie oszukujmy się, gdyby nie to prawdopodobnie nie zdecydowalibyśmy się na powrót do kraju. Teraz jak sobie pomyślę, jak mało mi zostało to przebieram nóżkami jak mała dziewczynka :-) 10 dni w pracy, TYLKO!!!
A że życie lubi być przewrotne, jak to zwykle bywa, u jednego jest lepiej u drugiego się psuje. Byłam wczoraj na USG. Na rezonansie, który miałam robiony w marcu na plecy wykryto u mnie torbiel w okolicy żołądka. Z plecami oczywiście wszystko w porządku. I tak jak poszłam na to usg, niczego groźnego nie podejrzewając, usłyszałam, że mam 6-cio centymetrową torbiel w okolicy ogona trzustki. Takie niby nic. Wróciłam do domu i odpaliłam tą cudowną skarbnice wiedzy, jaką jest internet i ... I się przestraszyłam nie na żarty. Taka torbiel sama w sobie nie jest groźna, ale nie leczona może doprowadzić do raka, a na to nie mam ochoty. Tak łatwo się nie poddam! Oczywiście muszę iść do lekarza i pewnie pójdę w nadchodzącym tygodniu, ale najważniejsze jest przestrzeganie diety. I tutaj zaczynają się schody. ZERO ALKOHOLU!!! Czy to możliwe??? Ja tak długo czekałam na wyjście do Spiża na wrocławskim rynku, a teraz co? Cały plan diabli wzięli, bo ani piwka, ani pajdy ze smalcem :-((( A co z parapetówką, weselem brata męża, tymi straconymi latami, które trzeba nadrobić z dziewczynami. I co, wszystko to przy soku, albo wodzie??? I czy życie jest sprawiedliwe??? Nie!!!
Oczywiście na alkoholu sprawa się nie kończy. Zabronione mam wszystko, co smażone i tłuste. Już zaczęłam się rozglądać za garnkiem do gotowania na parze. Nie wolno mi sera, tłustego mleka, wędzonej wędliny, kapusty, tłustych ryb, śmietany, majonezu, sałatki ziemniaczanej, fasoli, czekolady, pączków, placków ziemniaczanych, żółtek jaj i całego mnóstwa innych rzeczy, które lubię i będzie mi ciężko bez nich. To co mi pozostało to produkty light, za którymi nie przepadam. Dla mnie jedzenie z etykietką light to taka podróbka. Bo czy taki "chudy" ser biały jest dobry? Nie. No ale co tu dużo mówić i się użalać. Jak mam mieć raka to wolę przecierpieć. Ja i tak nie objadam się niezdrowymi produktami i wszystkiego dawkuję w umiarze. Teraz po prostu będę musiała przykładać większą wagę do zawartości tłuszczu w jedzeniu. Dzisiaj na przykład po powrocie ze sklepu wyrzuciłam z lodówki wszystko, co może mi szkodzić. Na obiad za to przygotowałam sobie pierś z kurczaka z piekarnika bez pieprzu (też nie wolno) z gotowanymi ziemniaczkami. Nawet niezłe było. Wszystko zależy od nastawienia... Zaczęłam już nawet przeglądać przepisy na dania z parowaru i  nie jest tak najgorzej. Znalazłam całkiem spory wybór ciekawych dań więc na pewno spróbuje.
A tymczasem nastawiam się na jutrzejszego car boot'a. Samochód stoi pod domem zapakowany po brzegi. Ciekawe czy uda mi się wszystko sprzedać? Oby. Trzymajcie kciuki :-)

Komentarze

  1. CO TAM BEZ ALKOHOLU I TŁUSTYCH DAŃ DA SIĘ ŻYĆ. GŁOWA NIE BĘDZIE BOLAŁA,SYLWETKA ZGRABNA, A WIĘC GŁOWA DO GÓRY!

    OdpowiedzUsuń
  2. Taaa... Dziękuję za otuchę :-)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Po dłuższej przerwie...

Zaczynając pisać tego bloga kilka lat temu, obiecałam sobie, że nie będzie to kolejna z tych rzeczy, za którą się zabrałam i zostawiłam… Tak zawsze było ze wszystkim,  z nauką hiszpańskiego, z jazdą na koniu, ze studiowaniem architektury wnętrz, a nawet lataniem. Tak bo jako tzw., cabin crew też pracowałam.. :) Niestety, tak jak wcześniej, tak i teraz mi nie wyszło. Brakuje mi trochę tego pisania. Z jednej strony przelewanie swoich myśli na ekran jest formą psychoterapii. Z drugiej strony wiem, że czytają to osoby, które znam i nie o wszystkim szczerze mogłabym pisać. Kiedyś ludzie pisali pamiętniki. Dzisiaj wszyscy piszą blogi, o sobie, o dzieciach, o gotowaniu, majsterkowaniu i tak można wymieniać w nieskończoność. Żyjemy w czasach, gdzie wszystko musimy ogłosić na fb, bo bez tego jaki jest sens wyjazdu na wakacje, jeżeli w hotelu akurat nie ma internetu i nie możemy od razu wrzucić zdjęcia z lotniska, hotelu. Zdjęcia tego, co podali nam na kolację i kolorowego drinka, którego z...

Po rozwodzie

Dawno mnie tutaj nie było... W zasdzie jestem lekko zaskoczona, że ta strona jest nadal aktywna, chociaż w internecie podobno nic nie ginie.. I tak też jest w przypadku tego bloga. Powinnam zmienić nagłówek, bo w moiom życiu ubyło jednego bohatera.  Tak to już jest, powiedziało sie A i trzeba było powiedzieć B. 1 kwietnia 2014 odbyła się sprawa rozwodowa i po około 30 minutach było po wszystkim. Swoją drogą, lepsza data na rozwód nie mogła nam się trafić. I tak bez żalu, no może z lekkim, każde poszło w swoją stronę... Czy jest lepiej? I tak i nie. Bycie singlem z odzysku ma swoje dobre strony. Niczego nie trzeba. Jak się martwisz to tylko o siebie, znowu możesz być egoistą. Przed nikim nie trzeba się tłumaczyć. Nie masz ochoty sprzątać, nie sprzątasz. Nie masz dla kogo gotować, mniej  czasu tracisz w kuchni. Nie zastanawiasz się co dalej, czy to napewno ten jedyny... Są jednak te gorsze strony. Bo gdy minie czas euforii. Gdy wyżyjesz się na randkach, na ...

Kastracja, przepuklina i wino

No to jestem. Te dwa ostatnie dni dały mi nieźle w kość, zwłaszcza wczorajszy... Kot Tobiasz Kot Tobiasz Zacznę jednak od początku. W czwartek rano zadzwoniłam do weterynarza, żeby się upewnić, że Tobiasz jest cały i zdrowy, i że jakoś przetrwał tą noc poza domem. Pani na recepcji zapewniła mnie, iż mój kot ma się świetnie. Sprawdzili czy nie ma żadnych przeciwwskazań do zabiegu i w zasadzie był już gotowy. Troszeczkę mi ulżyło, ale i tak nie mogłam się doczekać końca pracy. O 1300 pojechałam prosto do weterynarza, cała w nerwach czy aby na pewno wszystko poszło dobrze. Gdy pielęgniarka wyniosła mi mojego Potworka, był już w pełni obudzony. Na mój widok zamiauczał z radości i zaczął się przytulać do torby, a jak odsunęłam zamek od razu się do mnie przytulił. Kocha mnie ten mój kotek :-) Po powrocie do domu, Tobiasz od razu pobiegł na górę sprawdzić, czy aby na pewno jest u siebie i czy wszystko jest na swoim...