Przejdź do głównej zawartości

Ciemno wszędzie, głucho wszędzie, tylko u mnie zamieszanie.

Nareszcie zrobiło mi się trochę miejsca w domu!!! I dobrze, bo już nie było się jak ruszyć, chociaż Tobi nie narzekał...
Panowie obiecali odbiór paczek wczoraj po południu, ewentualnie wieczorem. Tak więc czekałam na nich cały dzień. O 17:00 nie wytrzymałam i zadzwoniłam z zapytaniem, czy mogliby się określić, co do godziny przyjazdu, bo ile można czekać. Odpowiedź, której mi udzielono na pewno nie była tą jakiej się spodziewałam. Pan poinformował mnie, że mają trzy godziny opóźnienia i jeszcze nie wiedzą kiedy będą mogli wyruszyć w dalszą drogę. Podobno ktoś kupił coś przez internet, zorganizował transport, tylko zapomniał zapłacić za jedno i drugie... W tej sytuacji mogli być u mnie albo o 00:00, 02:00 lub nawet nad ranem w niedzielę. Super! Niepotrzebnie straciłam cały dzień w pracy. I nie to żebym już tęskniła, ale jednak pieniądze piechotą nie chodzą. No trudno i tak było już za późno...
I tak sobie czekałam. O 23:00 postanowiłam położyć się spać. Gdy tylko przytuliłam głowę do poduszki zadzwonił telefon. Normalne! Panowie byli już w drodze i mieli zjawić się tutaj u mnie ok 00:05. Nie warto było się kłaść na tą godzinę więc wstałam, przywdziałam dres, bo w piżamie nie miałam zamiaru ich witać i czekałam. A zegarek pokazywał 00:00, 00:30, 00:45, a o 00:50 nie wytrzymałam i zadzwoniłam. Co się okazało, nawigacja pokazała im złą drogę, ale już są niedaleko. Osobiście myślę, że zatrzymali się gdzieś na kolację, bo droga  z Londynu do mnie jest prosta i można tutaj trafić nawet bez gps'a. No ale nieważne. Dojechali o 01:15!!! Idealna pora na wyprowadzkę. Dobrze, że nikt po policję nie zadzwonił, bo wszystko to wyglądało dziwnie. Środek nocy, czarny nieoznakowany van i dwóch chłopa wynoszących rzeczy z domu...
Do spania położyłam się o 02:00, a dzisiaj obudziłam się nieprzytomna. Mojego męża czeka podobna akcja dzisiaj w nocy, bo rozładunek pewnie też odbędzie się o jakiejś dziwnej porze ;-) Przynajmniej nie jestem osamotniona :-)

A tak to wyglądało...



Kto dopatrzy się elementu wspólnego na wszystkich trzech zdjęciach? ;-)

Komentarze

  1. Element wspólny to kot imieniem Tobiasz!!!
    Zgadłam???

    OdpowiedzUsuń
  2. Spodobał mi się Twój blog i na pewno będę częstym bywalcem :)Jestem chorym na autyzm pisarzem i jak każdy pisarz próbuję prowadzić bloga :) pozwolę sobie podać tutaj jego adres mając jednocześnie nadzieję, że nie łamię tym Twojego regulaminu :)

    http://krystian-robert.blogspot.com/

    Pozdrawiam ciepło :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję i cieszę się, że Ci się podoba. Z pewnością zajrzę do Ciebie. Pozdrawiam :-)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Jak gryzie komar?

W zeszłą niedzielę wybraliśmy się z mężem do lasu na mały spacer. Zbrzydły nam te wrocławskie ulice, dlatego postanowiliśmy się wybrać na łono natury. Naszym celem były lasy za Trzebnicą. Powiem krótko, nigdy więcej! Napadło nas stado wygłodniałych komarów i innych owadów, które miały ochotę na łyczek świeżej krwi. Oj szybko uciekaliśmy do samochodu, a okien nie otworzyliśmy do czasu, aż nie oddaliliśmy się na bezpieczną odległość. W poniedziałek naliczyłam na moich nogach czternaście śladów ukąszeń, oto kilka z nich :

A pod stołem kot

A oto i Majka w swoim nowym łóżeczku. Pomimo małego falstartu, jakim było było obsikanie leżanki, gdy to przynieśliśmy ją ze sklepu, teraz gdy jest wyprana i ładnie pachnie, stała się dla niej miłym miejscem wypoczynku. Jako, że nasz kot większość czasu spędza na spaniu pod kuchennym stołem., teraz nie musi już leżeć na podłodze. Układa się wygodnie w łóżeczku i tyle ją widzieliśmy :-)

Biedronka

I tak zapowiadająca się miła i spokojna sobota, nie do końca była taka jaką bym sobie tego życzyła. Rano odwiozłam męża na Bielany, gdzie miał się spotkać z chłopakiem, który to już od dłuższego czasu jeździ do tej kobiety, co to leczy dotykiem. On sam ma trzy przepuchliny na kręgosłupie i ona pomaga mu na tyle, że ostatnio całkiem odstawił leki przeciwbólowe. Oczywiście nie stało się to z dnia na dzień, ale dzięki temu łatwiej nam uwierzyć, że i mężowi pomoże. To co zostawiło największy ślad na moim mężu po tej leczniczej wyprawie, to spora ilość sino-czerwonych kółek na jego plecach... Tak właśnie. Bez baniek się nie obyło. Pocieszny jest to widok, sami przyznacie :-) Gdy mąż poddawał się uzdrowicielskim obrzędom, ja w tym czasie wybrałam się na zakupy. Trudno mi o tym nie wspominać, bo na wieszaku z wyprzedażą, upatrzyłam sobie śliczny różowy żakiet. Dokładnie taki, jakiego od dłuższego czasu pragnęłam. Nie do końca wiem, dlaczego się tam znalazł, ponieważ dokładnie takie same