Pogoda na dworze jest po prostu okropna!!! Nie dość, że jest zimno i wietrznie to na dodatek leje deszcz. Aż wszystkiego się odechciewa...
Dzisiaj po powrocie z pracy przed domem zastał mnie duży niebieski znak "TO LET" i teraz jak na niego patrzę cała ta nasza przeprowadzka jakoś bardziej zaczyna docierać mi do zmysłów. Musze się w końcu zebrać w sobie i powoli zacząć załatwiać wszystkie sprawy z tym związane, bo jak to mówią, lepiej za wcześnie niż za późno. Tylko ta pogoda mogłaby się troszeczkę poprawić.
Rozmawiałam dzisiaj z mężem i czuje się coraz lepiej. Nawet udaje mu się grzecznie leżeć w łóżku, co w jego przypadku to jest raczej trudne, bo mąż mój to taka typowa wiercipięta, co to w miejscu nie może wysiedzieć. Podobno poprawił mu się apetyt więc pewnie szybciutko odrobi to, co stracił w ostatnich miesiącach. Powiedział mi też wraca mu dobry nastrój, bo ostatnio,uwaga tutaj cytat "miał dola dlatego, że miał doła". A teraz nie dość, że wraca do zdrowia, to jeszcze przylatuje tutaj do mnie na chwile pomóc mi pozamykać te wszystkie nasze sprawy. Będzie na miejscu trzeciego maja więc nie tak długo zostało nam tej rozłąki :-)
A na koniec pochwalę się, co zrobiłam sobie na obiad, bo taki obiad to nie byle co i wymaga sporo inwencji twórczej ;-) Jednym słowem przeczesałam lodówkę i wykorzystałam wszystko, co tam znalazłam, tj. parówki, resztkę warzyw na patelnię, pół puszki fasoli i ryż z wczorajszego obiady. Wszystko doprawiłam do smaku resztką ketchupu, właściwie musiałam wlać wodę do butelki, żeby wydobyć to co osiadło na ściankach. A dla uzyskania jeszcze ciekawszego efektu smakowego całość posypałam resztką żółtego sera. Ha, taka zdolna jestem :-) A najlepsze jest to, że nawet smaczne było :-)
Dzisiaj po powrocie z pracy przed domem zastał mnie duży niebieski znak "TO LET" i teraz jak na niego patrzę cała ta nasza przeprowadzka jakoś bardziej zaczyna docierać mi do zmysłów. Musze się w końcu zebrać w sobie i powoli zacząć załatwiać wszystkie sprawy z tym związane, bo jak to mówią, lepiej za wcześnie niż za późno. Tylko ta pogoda mogłaby się troszeczkę poprawić.
Rozmawiałam dzisiaj z mężem i czuje się coraz lepiej. Nawet udaje mu się grzecznie leżeć w łóżku, co w jego przypadku to jest raczej trudne, bo mąż mój to taka typowa wiercipięta, co to w miejscu nie może wysiedzieć. Podobno poprawił mu się apetyt więc pewnie szybciutko odrobi to, co stracił w ostatnich miesiącach. Powiedział mi też wraca mu dobry nastrój, bo ostatnio,uwaga tutaj cytat "miał dola dlatego, że miał doła". A teraz nie dość, że wraca do zdrowia, to jeszcze przylatuje tutaj do mnie na chwile pomóc mi pozamykać te wszystkie nasze sprawy. Będzie na miejscu trzeciego maja więc nie tak długo zostało nam tej rozłąki :-)
A na koniec pochwalę się, co zrobiłam sobie na obiad, bo taki obiad to nie byle co i wymaga sporo inwencji twórczej ;-) Jednym słowem przeczesałam lodówkę i wykorzystałam wszystko, co tam znalazłam, tj. parówki, resztkę warzyw na patelnię, pół puszki fasoli i ryż z wczorajszego obiady. Wszystko doprawiłam do smaku resztką ketchupu, właściwie musiałam wlać wodę do butelki, żeby wydobyć to co osiadło na ściankach. A dla uzyskania jeszcze ciekawszego efektu smakowego całość posypałam resztką żółtego sera. Ha, taka zdolna jestem :-) A najlepsze jest to, że nawet smaczne było :-)
A tak wyglądał efekt końcowy. Nie najgorzej, prawda ;-)
Komentarze
Prześlij komentarz