No i stało się. Mąż mnie zostawił!!! Na szczęście nie na zawsze, a tylko na troszeczkę. Trudno powiedzieć na ile dokładnie, ponieważ bilet zakupił w jedną stronę. Toteż data powrotu pozostaje zagadką.
Ale nie myślcie sobie, że miał mnie dość i wyjechał. Zmusiła go do tego sytuacja...
Niestety w życiu już tak bywa. Nigdy nie wiadomo, co jest komu pisane i czego jeszcze możemy się spodziewać. Mąż mój nie należy do ludzi leniwych, zwłaszcza jeśli chodzi o pracę. Zawsze 200% normy, zero zwolnień, spóźnień. To po prostu nie w jego stylu. Myślę, że gdyby wiedział, jak na tym wyjdzie, pewnie by wyluzował. Ale kto wie, co przyniesie jutro.
No i tak właśnie swoją ciężką pracą, mąż mój nabawił się problemów z kręgosłupem. Na początku niewiele robił sobie z bólu pleców. Z resztą nawet tutejszy lekarz powiedział mu, że 90% męskiej populacji cierpi na bóle pleców, włączając w to jego samego. I nikt nie robi z tego wielkiej sprawy. "Weźmie pan paracetamol (cudowny lek na wszelkie dolegliwości), i będzie dobrze. Bo skoro na prześwietleniu nic nie wyszło to nie może to być poważna sprawa." I tak potraktowany przez tego bardzo "pomocnego" lekarza mąż poszedł do prywatnego lekarza w Polsce i zrobił rezonans, prywatnie oczywiście, bo nasze ubezpieczenie nie obejmuje leczenia zagranicą.
Wyniki tego badania były dla nas szokiem. Nie wdając się w szczegóły, było źle! Gdy zabraliśmy te wyniki do naszego GP w Anglii, potwierdził że faktycznie paracetamol tutaj nie wystarczy i trzeba zacząć działać. Skierował męża na konsultacje do specjalisty. Gdy dostaliśmy list ze szpitala, ja prawie spadłam z krzesła. Termin został wyznaczony za trzy miesiące. Ale co było robić. W między czasie mąż poddał się terapii manualnej u rehabilitanta i tak na prawdę wszyscy liczyliśmy na cud. Ten jednak nie nadszedł, a zamiast tego nadszedł czas wizyty u neurochirurga. Stwierdził on, iż owszem sprawa jest poważna, ale nie na tyle aby skierować męża na operację i w zamian skierował go na rehabilitację. To był pierwszy tydzień września. Zawiadomienie o rehabilitacji przyszło w połowie stycznia. Pani rehabilitantka na drugim spotkaniu oświadczyła mężowi, że nie będzie kontynuować zajęć, ponieważ stan męża jest zbyt poważny i obawia się, iż mogłaby się przyczynić do jeszcze większego uszczerbku na zdrowiu. I tak znowu znaleźliśmy się w punkcie wyjścia... Nasz GP postanowił skierować męża do kliniki bólu. Tutaj wizytę wyznaczono nam na 10 kwietnia, a pamiętajmy, że był to styczeń. Do tego wytłumaczono nam technikę działania kliniki. Głównym celem, jak sama nazwa wskazuje, jest walka z bólem. Jakże wielkie było nasze zdziwienie, gdy się dowiedzielismy, że nie chodzi tutaj tyle o operację, a jedynie o blokadę bólu poprzez podanie silnego zastrzyku przeciwbólowego lub też zastosowanie akupunktury... Tak właśnie! Ale żeby tak wyleczyć to po co???
Stan męża był tak poważny, że należało poszukać pomocy gdzieś indziej. I znaleźliśmy. W Polsce, oczywiście. Nasz GP nawet nam powiedział, iż tak przeczuwał, że mąż poleci na operację do Polski. No tak, bo po co pomagać Polakowi w Anglii, przecież ma swój kraj a tutaj nikt go nie zapraszał... A to, że podatki płacimy na tych darmozjadów to już inna historia.
Na Śląsku jest klinika, która zajmuje się takimi przypadkami. Jutro pierwsza wizyta, zobaczymy co z tego wyniknie. Ja trzymam kciuki.
A teraz do spania, bo jutro znowu pobudka o 3:00. Kocham to !!! ;-)
Ale nie myślcie sobie, że miał mnie dość i wyjechał. Zmusiła go do tego sytuacja...
Niestety w życiu już tak bywa. Nigdy nie wiadomo, co jest komu pisane i czego jeszcze możemy się spodziewać. Mąż mój nie należy do ludzi leniwych, zwłaszcza jeśli chodzi o pracę. Zawsze 200% normy, zero zwolnień, spóźnień. To po prostu nie w jego stylu. Myślę, że gdyby wiedział, jak na tym wyjdzie, pewnie by wyluzował. Ale kto wie, co przyniesie jutro.
No i tak właśnie swoją ciężką pracą, mąż mój nabawił się problemów z kręgosłupem. Na początku niewiele robił sobie z bólu pleców. Z resztą nawet tutejszy lekarz powiedział mu, że 90% męskiej populacji cierpi na bóle pleców, włączając w to jego samego. I nikt nie robi z tego wielkiej sprawy. "Weźmie pan paracetamol (cudowny lek na wszelkie dolegliwości), i będzie dobrze. Bo skoro na prześwietleniu nic nie wyszło to nie może to być poważna sprawa." I tak potraktowany przez tego bardzo "pomocnego" lekarza mąż poszedł do prywatnego lekarza w Polsce i zrobił rezonans, prywatnie oczywiście, bo nasze ubezpieczenie nie obejmuje leczenia zagranicą.
Wyniki tego badania były dla nas szokiem. Nie wdając się w szczegóły, było źle! Gdy zabraliśmy te wyniki do naszego GP w Anglii, potwierdził że faktycznie paracetamol tutaj nie wystarczy i trzeba zacząć działać. Skierował męża na konsultacje do specjalisty. Gdy dostaliśmy list ze szpitala, ja prawie spadłam z krzesła. Termin został wyznaczony za trzy miesiące. Ale co było robić. W między czasie mąż poddał się terapii manualnej u rehabilitanta i tak na prawdę wszyscy liczyliśmy na cud. Ten jednak nie nadszedł, a zamiast tego nadszedł czas wizyty u neurochirurga. Stwierdził on, iż owszem sprawa jest poważna, ale nie na tyle aby skierować męża na operację i w zamian skierował go na rehabilitację. To był pierwszy tydzień września. Zawiadomienie o rehabilitacji przyszło w połowie stycznia. Pani rehabilitantka na drugim spotkaniu oświadczyła mężowi, że nie będzie kontynuować zajęć, ponieważ stan męża jest zbyt poważny i obawia się, iż mogłaby się przyczynić do jeszcze większego uszczerbku na zdrowiu. I tak znowu znaleźliśmy się w punkcie wyjścia... Nasz GP postanowił skierować męża do kliniki bólu. Tutaj wizytę wyznaczono nam na 10 kwietnia, a pamiętajmy, że był to styczeń. Do tego wytłumaczono nam technikę działania kliniki. Głównym celem, jak sama nazwa wskazuje, jest walka z bólem. Jakże wielkie było nasze zdziwienie, gdy się dowiedzielismy, że nie chodzi tutaj tyle o operację, a jedynie o blokadę bólu poprzez podanie silnego zastrzyku przeciwbólowego lub też zastosowanie akupunktury... Tak właśnie! Ale żeby tak wyleczyć to po co???
Stan męża był tak poważny, że należało poszukać pomocy gdzieś indziej. I znaleźliśmy. W Polsce, oczywiście. Nasz GP nawet nam powiedział, iż tak przeczuwał, że mąż poleci na operację do Polski. No tak, bo po co pomagać Polakowi w Anglii, przecież ma swój kraj a tutaj nikt go nie zapraszał... A to, że podatki płacimy na tych darmozjadów to już inna historia.
Na Śląsku jest klinika, która zajmuje się takimi przypadkami. Jutro pierwsza wizyta, zobaczymy co z tego wyniknie. Ja trzymam kciuki.
A teraz do spania, bo jutro znowu pobudka o 3:00. Kocham to !!! ;-)
Szlachetne zdrowie.....
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki za męża, napewno będzie dobrze:)