No to jestem.
Te dwa ostatnie dni dały mi nieźle w kość, zwłaszcza wczorajszy...
Zacznę jednak od początku. W czwartek rano zadzwoniłam do weterynarza, żeby się upewnić, że Tobiasz jest cały i zdrowy, i że jakoś przetrwał tą noc poza domem. Pani na recepcji zapewniła mnie, iż mój kot ma się świetnie. Sprawdzili czy nie ma żadnych przeciwwskazań do zabiegu i w zasadzie był już gotowy. Troszeczkę mi ulżyło, ale i tak nie mogłam się doczekać końca pracy. O 1300 pojechałam prosto do weterynarza, cała w nerwach czy aby na pewno wszystko poszło dobrze. Gdy pielęgniarka wyniosła mi mojego Potworka, był już w pełni obudzony. Na mój widok zamiauczał z radości i zaczął się przytulać do torby, a jak odsunęłam zamek od razu się do mnie przytulił. Kocha mnie ten mój kotek :-) Po powrocie do domu, Tobiasz od razu pobiegł na górę sprawdzić, czy aby na pewno jest u siebie i czy wszystko jest na swoim miejscu. Powiem Wam szczerze, że jak kilkanaście lat temu kastrowaliśmy z rodzicami naszego kota wyglądało to zupełnie inaczej. Weterynarz oddał nam kota w pełnej narkozie i obudził się dopiero w domu. A tutaj jakby nic się nie stało. A podstawowa różnica jest taka, że Tobiaszowi nie obcięli jajeczek. Nie do końca zrozumiałam, co oni mu tam zrobili, ale jajeczka poza tym, że są ogolone i troszeczkę mniejsze to wyglądają zupełnie normalnie. Tylko, że potomstwa nie będzie... Oczywiście Tobiasz wrócił bardzo głodny. Co prawda dali mu coś do jedzenia, ale pewnie nie tyle żeby zaspokoić głód mojego głodomora. I tak po powrocie zjadł puszkę, mięsko i popił mleczkiem. A później poszedł się bawić.
No i właśnie, czy tak wygląda zwierzak, który kilka godzin wcześniej leżał na stole operacyjnym???
Chwilowo ulubioną rozrywką Tobiego jest znoszenie wszystkiego do pudła i odbijanie od ścianek.
I tak gdy ochłonęłam po kocie, zadzwonił mechanik. Zdecydowałam się w końcu do niego zadzwonić, żeby naprawił to nasze autko, bo ile można jeździć z gorącym nawiewem.
Namęczył się chłopina, rozkręcił ten samochód w trzech różnych miejscach. I co? I jajco ;-) Nie udało mi się naprawić. Prawdopodobnie zepsuła się cała część, którą trzeba by wymienić, ale zważając na to, że ten samochód i tak zostanie sprzedany na części po powrocie do Polski, taka naprawa mija się z celem. Na szczęście mechanik wpadł na inny pomysł. Podjedzie tutaj do mnie jeszcze raz pod koniec maja i odetnie mi kompletnie dopływ ciepłego powietrza. Nie chciał tego robić teraz, bo ogrzewanie jeszcze się przydaje. Zimny ten kwiecień w tym roku, w zeszłym roku opalałam się już na ogrodzie o tej porze, a teraz do pracy wychodzę w zimowej kurtce.
Jak skończyłam z tym mechanikiem wpadłam na genialny pomysł. "Napiję się dzisiaj wina!:-)" Tak jak pomyślałam tak pojechałam do sklepu. Po drodze zauważyłam, że mąż koleżanki z domu obok pojechał na noc do pracy więc kupiłam dwie butelki i poszłam w odwiedziny. Oj miło było, zwłaszcza że czekały mnie potem dwa dni wolnego. Popiłyśmy, pogadałyśmy i chwiejnym krokiem ruszyłam do domu. Najważniejsze, że doszłam do domu, a jakim krokiem to już mniej ważne...
W piątek rano było gorzej... Jak to zazwyczaj po sporej ilości alkoholu bywa. A żeby złego samopoczucia było mało, na telefonie znalazłam wiadomość z pracy, że kolega się rozchorował i czy nie mogłabym pokryć jego zmiany? Myślałam, że się rozpłaczę :-( To jak ja się czułam tego poranka to nawet ciężko opisać, toteż oszczędzę Wam szczegółów. Na domiar złego w domu nie miałam żadnego paracetamolu. Spróbowałam coś zjeść, ale z marnym skutkiem. Postanowiłam położyć się z powrotem do spania z nadzieją, że trochę mi przejdzie. Niestety nic nie pomagało, a do pracy musiałam iść!!! Co było robić? Przejrzałam tabletki męża i znalazłam jakiś w miarę normalny środek przeciwbólowy. Po 15 minutach wszystkie bóle zniknęły jak ręką odjąć. I poszłam do tej roboty.
Nie było mi lekko. I to nie tylko z powodu kaca, ale świadomości, że mąż leży na stole operacyjnym. Chociaż usuwanie przepuchliny nie jest bardzo skomplikowanym zbiegiem dla wprawnego neurochirurga to i tak obawiałam się, czy wszystko pójdzie dobrze. Gdy ok 1800 zadzwonił do mnie mąż i powiedział, że jest już po wszystkim, aż krzyknęłam z radości!!!! :-) Wszystko odbyło się bez żadnych komplikacji. Lekarz najpierw usunął mężowi przepuchlinę, bardzo dużą jak na taki wiek, a potem w pełnej narkozie wstawił implant w kręgosłup. Mąż dzisiaj jest już w domu. Czuje się dobrze. Wróciło mu czucie w nodze i może się wyprostować! I chociaż jest jeszcze obolały po operacji, mówi że ten ból w porównaniu z tamtym to nic. A i dostał jeszcze swoją przepuchlinę w strzykawce na pamiątkę.
I tak moje chłopaki przetrwały swoje dwa wielkie dni :-) Mąż nawet mi obiecał, że rzuci palenie, bo teraz to tak jakby dostał drugie życie :-)
Ulżyło mi, bardzo mi ulżyło. Teraz musi być już tylko lepiej!
Te dwa ostatnie dni dały mi nieźle w kość, zwłaszcza wczorajszy...
Kot Tobiasz |
Kot Tobiasz |
Kot Tobiasz |
No i właśnie, czy tak wygląda zwierzak, który kilka godzin wcześniej leżał na stole operacyjnym???
Chwilowo ulubioną rozrywką Tobiego jest znoszenie wszystkiego do pudła i odbijanie od ścianek.
I tak gdy ochłonęłam po kocie, zadzwonił mechanik. Zdecydowałam się w końcu do niego zadzwonić, żeby naprawił to nasze autko, bo ile można jeździć z gorącym nawiewem.
Namęczył się chłopina, rozkręcił ten samochód w trzech różnych miejscach. I co? I jajco ;-) Nie udało mi się naprawić. Prawdopodobnie zepsuła się cała część, którą trzeba by wymienić, ale zważając na to, że ten samochód i tak zostanie sprzedany na części po powrocie do Polski, taka naprawa mija się z celem. Na szczęście mechanik wpadł na inny pomysł. Podjedzie tutaj do mnie jeszcze raz pod koniec maja i odetnie mi kompletnie dopływ ciepłego powietrza. Nie chciał tego robić teraz, bo ogrzewanie jeszcze się przydaje. Zimny ten kwiecień w tym roku, w zeszłym roku opalałam się już na ogrodzie o tej porze, a teraz do pracy wychodzę w zimowej kurtce.
Jak skończyłam z tym mechanikiem wpadłam na genialny pomysł. "Napiję się dzisiaj wina!:-)" Tak jak pomyślałam tak pojechałam do sklepu. Po drodze zauważyłam, że mąż koleżanki z domu obok pojechał na noc do pracy więc kupiłam dwie butelki i poszłam w odwiedziny. Oj miło było, zwłaszcza że czekały mnie potem dwa dni wolnego. Popiłyśmy, pogadałyśmy i chwiejnym krokiem ruszyłam do domu. Najważniejsze, że doszłam do domu, a jakim krokiem to już mniej ważne...
W piątek rano było gorzej... Jak to zazwyczaj po sporej ilości alkoholu bywa. A żeby złego samopoczucia było mało, na telefonie znalazłam wiadomość z pracy, że kolega się rozchorował i czy nie mogłabym pokryć jego zmiany? Myślałam, że się rozpłaczę :-( To jak ja się czułam tego poranka to nawet ciężko opisać, toteż oszczędzę Wam szczegółów. Na domiar złego w domu nie miałam żadnego paracetamolu. Spróbowałam coś zjeść, ale z marnym skutkiem. Postanowiłam położyć się z powrotem do spania z nadzieją, że trochę mi przejdzie. Niestety nic nie pomagało, a do pracy musiałam iść!!! Co było robić? Przejrzałam tabletki męża i znalazłam jakiś w miarę normalny środek przeciwbólowy. Po 15 minutach wszystkie bóle zniknęły jak ręką odjąć. I poszłam do tej roboty.
Nie było mi lekko. I to nie tylko z powodu kaca, ale świadomości, że mąż leży na stole operacyjnym. Chociaż usuwanie przepuchliny nie jest bardzo skomplikowanym zbiegiem dla wprawnego neurochirurga to i tak obawiałam się, czy wszystko pójdzie dobrze. Gdy ok 1800 zadzwonił do mnie mąż i powiedział, że jest już po wszystkim, aż krzyknęłam z radości!!!! :-) Wszystko odbyło się bez żadnych komplikacji. Lekarz najpierw usunął mężowi przepuchlinę, bardzo dużą jak na taki wiek, a potem w pełnej narkozie wstawił implant w kręgosłup. Mąż dzisiaj jest już w domu. Czuje się dobrze. Wróciło mu czucie w nodze i może się wyprostować! I chociaż jest jeszcze obolały po operacji, mówi że ten ból w porównaniu z tamtym to nic. A i dostał jeszcze swoją przepuchlinę w strzykawce na pamiątkę.
I tak moje chłopaki przetrwały swoje dwa wielkie dni :-) Mąż nawet mi obiecał, że rzuci palenie, bo teraz to tak jakby dostał drugie życie :-)
Ulżyło mi, bardzo mi ulżyło. Teraz musi być już tylko lepiej!
Oj ten kotek to naprawdę jest milusieńki :-)
OdpowiedzUsuńFajnie, że mąż juz jest zdrowy - trzymam kciuki za to rzucenie palenia.
Mój kot to na kastracji został pozbawiony zupełnie jajeczek! Szczęściarz z tebo Tobiasza :-). A mężowi zdrowia życzę!
OdpowiedzUsuńWinko z reguły jest dobre, tylko potem jest niewesoło:-))
OdpowiedzUsuńMężowi życzenia już przekazałam i w jego imieniu dziękuję! :-) A co do winka, to zgadzam się w 100% ;-)
OdpowiedzUsuń