Nie ma to jak rozmowa o pracę... Człowiek wysyła cv, przegląda oferty, z utęsknieniem sprawdza maila, a na dźwięk telefonu zawsze budzi się w nim nadzieja, że może tym razem to będzie to.
No i nadchodzi ten dzień! Muszę się przyznać i zarazem wytłumaczyć, dlaczego wczoraj nic nie napisałam. Byłam tak zestresowana nadchodzącą rozmową kwalifikacyjną, że musiałam sobie to wszystko w głowie poukładać.
Zadzwonili do mnie w zeszłym tygodniu. Po odłożeniu słuchawki byłam tak szczęśliwa, ze chciałam skakać pod sufit. Ja już po prostu nie mam siły pracować w tym miejscu, w którym pracuję teraz. I wcale nie chodzi o te wczesne poranki, chociaż może troszeczkę... Ale jak człowiek idzie w środku nocy do pracy, musi użerać się z niemiłymi klientami, którzy traktują Cie gorzej niż psa i zamiast się uśmiechnąć po prostu Cię ignorują, no i mogłabym tak bez końca. Ale najlepsza w tym wszystkim jest moja p. manager. Przychodzi do pracy spóźniona 1.5 godziny i nie ma, że przepraszam. U niej to taka norma... Już mi się nie chce nawet o niej pisać, bo nie jest warta miejsca na tym blogu.
A wracając do rozmowy... Było super! Uśmiałam się jak już dawno nie. Oczywiście musiałam odpowiedzieć na pytania w stylu, "gdzie widzisz siebie za pięć lat?", "co możesz wnieść do naszej firmy?", "twoje mocne i słabe strony" itede itepe. Czułam się tak jakbym nie była na rozmowie, tylko na spotkaniu ze znajomymi. I wszystko było pięknie do czasu, gdy doszliśmy do wynagrodzenia... Mina mi zrzedła, bo myślałam że teraz zarabiam niewiele, a tutaj taka niespodzianka. No ale czasami nie o pieniądze chodzi. Ja i tak chcę tą pracę. Fajni ludzie, miła praca, no i nigdy więcej kawy i brudnych stolików. Sama nie wiem, co zrobić.
No i tak to w życiu jest. Przed rozmową denerwujemy się tym jak wypadniemy, po rozmowie zastanawiamy się czy warto.
Dam Wam znać jak rozwinie się ta sprawa.
Komentarze
Prześlij komentarz