Obudziło mnie dzisiaj rano piękne słońce i niebieskie niebo. Uwielbiam takie poranki, człowiek otwiera oko i myśli, że jest już południe a na zegarze dopiero za pięć ósma. Oczywiście nie mogłam wytrzymać i obudziłam męża, a żeby nikomu nie było smutno otworzyłam też drzwi od sypialni i wpuściłam nasz "promyczek" do środka. Tobi jeszcze jest za mały żeby docenić ciepełko słoneczka na parapecie, ale i tak wyglądanie przez okno sprawia mu więcej przyjemności niż w pochmurny dzień.
Rano miałam do załatwienia kilka spraw na mieście, ale jak to zwykle bywa, jedyne co usłyszałam, "bardzo nam przykro, niestety nic nie możemy w tej sprawie zrobić". Szczerze mówiąc przyzwyczaiłam się już do tego i nie liczę na zbyt wiele...
Po powrocie do domu przywdziałam robocze dżinsy i podjęłam się, jakże długo odkładanej "depilacji" ogródka przed domem. Chwasty, które tak wyrosły zaczęły kształtem przypominać żywopłot, rosnący po drugiej stronie więc to był najwyższy czas. Nie mam nic przeciwko pracom ogrodowym do czasu aż napotkam pierwszego robaka na mojej drodze. Dzisiaj uzbroiłam się w dwie pary rękawiczek, jedne gumowe, drugie ogrodowe i żadne robaki nie były mi straszne :-) Ja wiem, że one mi nic nie zrobią i to raczej ja jestem dla nich straszna, ale i tak nie zmienia to faktu, iż nie jestem wielką fanką tych stworzeń.
Gdy skończyłam z "dziadami" przed domem, mam tutaj na myśli chwasty, nie robaki, poszłam do szopy za domem i wyciągnęłam kosiarkę. W zeszłe wakacje tak zapuściliśmy trawnik w ogrodzie, że zwykła kosiarka nie dała rady. Musieliśmy jechać do wypożyczalni po taką specjalną podkaszarkę spalinową, którą znacie z przydrożnych rowów. Ja się poważnie obawiałam tej maszyny, bo wyglądała groźnie, ale dała radę. Teraz staramy się kontrolować wysokość naszej trawy, bo nie mamy zamiaru znowu wydawać pieniędzy na podkaszarkę, ani na nową kosiarkę, tym bardziej. Oczywiście jesienią, gdy pozostali sąsiedzi podkaszali swoje podwórka nam jakoś się nie złożyło i długość trawy zaczęła przybierać niepokojącą wysokość. No ale miałam w pamięci wydażenia ostatniego lata. Mądrzejsza o ta wiedzę, wytarmosiłam tą naszą kosiarkę z szopy. Jako iż nigdy nie obsługiwałam takiego sprzętu musiałam poprosić męża o instrukcje obsługi. Wbrew moim obawom, nie było to takie trudne. Trzeba tylko przytrzymać obie rączki w jednym czasie :-) No i uważać żeby nie spalić silnika, nabijając kosiarkę za dużą ilością trawy. Muszę przyznać, że byłam pod wrażeniem... Koszenie nie sprawiło mi żadnych trudności, a efekt jest po prostu idealny!!! Wyszło mi to chyba nawet lepiej niż mojemu mężowi :-) No i po co nam mężczyźni, jak nawet trawę w ogrodzie potrafimy same skosić? ;-)
Komentarze
Prześlij komentarz